Rozdział III
Był środek lata, wyjątkowo ciepłego tego roku. Trzynastoletni Filip, blondyn o niesamowicie jasnych niebieskich oczach, kąpał się z kolegami w jeziorku. Na małej plaży i w wodzie było mnóstwo ludzi, którzy – tak jak chłopcy – korzystali z uroków lata. Nad nimi czuwali ratownicy, obserwując cały teren z małej budki. Filip odłączył się od kolegów, aby zanurkować na głębszej wodzie. Mógł się wtedy naprawdę wyciszyć i odprężyć. Tego dnia jednak nie dane mu było odpocząć.
Gdy chłopak zanurkował, znienacka usłyszał wiele głosów. Najpierw jakby szept tłumu ludzi, po chwili coraz głośniejsze krzyki, które zlewały się w niezrozumiały hałas i uderzały w jego umysł. Wiedział, że pod wodą nie powinien słyszeć nic poza stłumionymi głosami kapiących się ludzi i szumu wody. Przeraził się i nerwowo popłynął ku powierzchni. Głowa rozbolała go tak mocno, że z trudem się wynurzył. Nad wodą panowały krzyki i piski, jak to nad kąpieliskiem. On jednak słyszał o wiele więcej i mocniej, a to, co krzyczało w jego głowie, boleśnie łączyło się z hałasem z zewnątrz. Z wielkim trudem nastolatek opanował się, by samemu nie wrzasnąć ze złości i bólu. Jeszcze ciężej przyszło mu dopłynąć do brzegu, obijając się o wszystkich, których mijał w wodzie. Wyszedł z jeziorka jak pijany i rzucił się na piasek, zasłaniając uszy, kuląc się. Próbował uciec od rosnącego ryku w głowie. Ktoś do niego podbiegł, bo zaczął krzyczeć z bólu. Po kilku sekundach zemdlał.
Filip obudził się w karetce. Zawieziono go do szpitala na obserwację, ponieważ lekarze nie wiedzieli, co mu się stało. Niepokoiło ich bardzo wysokie ciśnienie, zbyt wysokie tętno oraz wyjątkowo blada skóra. Badania nic nie wykazały, zaś objawy ustąpiły po pół godzinie. Gdy chłopak poczuł się już dobrze, chciał opuścić szpital. Musiał jednak poczekać na tatę, którego lekarze zawiadomili o zdarzeniu.
Jadąc w samochodzie do domu, chłopiec zastanawiał się, co mu się przytrafiło. Nie rozumiał, co słyszał z taką intensywnością na kąpielisku. Cieszył się jednak, że minęło.
Parę dni później sytuacja się powtórzyła, kiedy chłopak szedł przez miasto. Tym razem Filip zniósł atak hałasu. Nie był on tak silny i bolesny. Jeszcze w trakcie zdołało do niego dotrzeć, co tak naprawdę słyszy. Był w szoku, bowiem usłyszał myśli ludzi, którzy mijali go na chodniku. Niektórych słyszał wyraźniej, lecz wszystkie głosy zlewały się w jego umyśle w plagę dziesiątek myśli. Usiadł na pobliskiej ławce i rozglądał się, zdezorientowany. Nigdy nie wierzył w bajki o super mocach, nawet za nimi nie przepadał… A teraz? Sam nie wiedział, czy śni, czy może rzeczywiście słyszy innych jak telepaci w filmach.
Filip mieszkał pod Warszawą. Słyszał o profesorze Walerianie Atkizofskim, który dwa lata temu otrzymał Nagrodę Nobla. Paru kolegów interesowało się badaniami profesora, więc i Filip słyszał o jego pracy na temat genu GA, który wyraźnie i trwale zmienia ciało człowieka. Koledzy chcieli wierzyć, że to klucz do bycia super kimś.
– Może i we mnie jest ten gen? Ale przecież nie miał on dawać nadludzkich mocy, tylko zwiększać typowe zdolności… Chyba…
Nastolatek odszukał w sieci adres i numer kontaktowy do profesora. Zadzwonił w tajemnicy przed rodzicami, którym opowiedział o ostatnim zdarzeniu szczerze, ale nie podzielił się swoimi przypuszczeniami. Profesor uważnie wysłuchał Filipa przez telefon. Już następnego dnia przyjechał do jego domu. Odbył poważną rozmowę z trzynastolatkiem i jego rodzicami, a sześcioletni brat Filipa, Wacław, siedział obok mamy i patrzył na wszystkich zaciekawiony. Profesor wyjaśnił swoje prawdziwe odkrycia w zakresie genu GA, czyli o swojej telepatii i o innych możliwych wariantach mutacji.
– Jest pan pewien, że tak jest? – szeptała mama Filipa, pani Kaselska. – To bardzo niezwykłe. Telepatia brzmi jak czary…
– Jak dla kogo. Ja się przekonałem, że natura jest bardziej skomplikowana, niż przewidywaliśmy. Jeśli pani pozwoli, powiem, co pani teraz myśli. – zaproponował grzecznie Walerian.
Państwo Kaselscy popatrzyli po sobie zaniepokojeni, ale się zgodzili.
– Chciałabym, aby Filip był bezpieczny – zacytował profesor.
– Zgadza się! – wykrzyknęła kobieta.
– Ja też tak potrafię? – zapytał zaintrygowany nastolatek.
– Spróbuj – zachęcił go tata.
Filip spojrzał na profesora i na rodziców, oczekujących, co dalej. Pomyślał, że chce usłyszeć myśli taty. Skupił się na tym pragnieniu, ale nic nie poskutkowało. Gdy zrezygnował po prawie półminutowej próbie, uderzyły go myśli wszystkich zgromadzonych osób, aż krzyknął.
– Spokojnie! – szepnął profesor i delikatnie wniknął do umysłu chłopaka, pomagając mu w odparciu cudzych myśli. – To nie jest łatwa sztuka, sam to przeszedłem, więc wiem, że trzeba dużo ćwiczyć i być cierpliwym.
– Chciałbym się tego nauczyć, bo jak mam ciągle dostawać takiego napadu cudzych myśli, to szybko zwariuję – westchnął Filip.
– Po to przyjechałem, aby ci pomóc. Jednak nie mogę pomóc na odległość – zaczął profesor Walerian.
– Chce pan nam zabrać syna i szkolić? – krzyknęła mama.
– Spokojnie, daj panu profesorowi wyjaśnić. – poprosił jej mąż i spojrzał poważnym, ale zaciekawionym wzrokiem na naukowca.
– Owszem, moja pomoc wiąże się z przeprowadzką syna. Obecnie prowadzę w Myszelicach, niedaleko Gdańska, Instytut. Oficjalnie prowadzę tam badania naukowe i mieszkam sobie z przyjaciółmi. Ale poza tym pomagam takim jak Filip. Jak dotąd mieszka ze mną jedna podopieczna, która posiada dwie niezwykłe umiejętności, jest jeszcze młoda i wciąż się uczy. Jednocześnie jest tam jej dom, studiuje w Gdańsku. Filip byłby dopiero drugim uczniem, ale proszę mi wierzyć, że nie ostatnim. Poznałem już w życiu kilkanaście osób z genem GA, którym dał pewne nowe zdolności. I wiem, że tych osób jest na świecie więcej. Szukam ich, ponieważ mogą potrzebować pomocy. Niektórzy jej nie chcą.
– A bez pana pomocy Filip sobie nie da rady i nie będzie mógł normalnie funkcjonować? – zapytała ze strachem pani Kaselska.
– Myślę, że może mieć duże problemy. – odparł spokojnie Walerian.
– A ja myślę, że sobie nie poradzi sam – stwierdził pan Kaselski. – Pan ma telepatię i wie, jak z nią żyć. On jest jeszcze młody, skoro może, niech skorzysta z pomocy, jakiej pan nie mógł mieć, prawda, profesorze?
– Słusznie. Jest na pewno w lepszej sytuacji – profesor pokiwał głową i popatrzył na Filipa. – Rodzice muszą się zgodzić, ale ty też, bo na siłę nie zabiorę cię do siebie.
– Nie chcę męczyć się z tymi atakami, wolę wiedzieć, jak żyć znów zwyczajnie. Po to do pana dzwoniłem, czułem, że mi pan pomoże – odparł Filip. – Chętnie pojadę. Zobaczymy, jak to będzie.
Gdy Filip się pakował, rodzice omówili szczegóły pobytu syna w Instytucie. Z własnej woli obiecali dopłacać za jego utrzymanie, mimo że profesor nie zamierzał od nikogo brać pieniędzy. Nalegali, więc się zgodził.
– Proszę mi tylko powiedzieć, jak długo tam będzie? – zapytała mama na koniec.
– Trudno mi powiedzieć. To zależy od państwa i od niego. Nikogo siłą nie biorę ani nie zamierzam zatrzymymać. Jeśli on lub państwo stwierdzicie, że starczy, wróci.
Od tamtego dnia Filip zamieszkał w Instytucie Atkizofskiego nad Bałtykiem. Po zakończeniu wakacji poszedł do gimnazjum w Myszelicach, gdzie znalazł nowych kolegów. Szybko zadomowił się w Instytucie i zaprzyjaźnił z Mirandą mimo różnicy wieku. Pod okiem profesorów oboje uczyli się żyć ze swoimi zdolnościami. Żadne z nich nie sądziło, że zostaną w tym miejscu na długie lata.
Zdjęcie: Photo by Laurenz Kleinheider on Unsplash